piątek, 20 grudnia 2013

Imponujący i odważny "Hobbit"

„Hobbit: Pustkowie Smauga” w reżyserii Petera Jacksona imponuje niemal pod każdym względem. Film jest przy tym odważną ekranizacją dzieła Tolkiena, gdyż znacznie różni się od swojego literackiego pierwowzoru, czego jednak nie powinno mu się poczytywać za wadę, a wręcz przeciwnie.

/Fot. Materiały prasowe
Peter Jackson z niezwykłym wyczuciem dokonał zmian w stosunku do książki. Wzbogacił film o dodatkowe postacie, interesujące wątki i nadał mu mroczniejszy ton. Dzięki temu środkowa część trylogii (podział „Hobbita” dokonany przez reżysera) jest znacznie lepsza od pierwszej. Swoim stylem bardziej przypomina  „Władcę Pierścieni” niż „Niezwykła podróż”, która zapoczątkowała historię o przygodach Bilba Bagginsa. Nie jest to już lekka bajeczka, ale poważna opowieść fantasy, która stanowi idealny wstęp do wydarzeń, jakie oglądamy we „Władcy Pierścieni”. Niektórych wielbicieli dzieła Tolkiena mogą razić zmiany, które poczynił Jackson. Jednak film wiele na nich zyskał, a przy tym idealnie komponują się one z tolkienowskim światem Śródziemia.

Poznajemy losy bohaterów sześćdziesiąt lat przed zdarzeniami z trylogii „Władca Pierścieni”. Tytułowy hobbit , Bilbo Baggins (Martin Freeman) razem z Gandalfem (Ian McKellen)i kompanią krasnoludów, na czele której stoi Thorin Dębowa Tarcza (Richard Armitage), kontynuuje wędrówkę do Samotnej Góry, aby odbić skarb krasnoludów i przywrócić należną chwałę przywódcy tej rasy. Bogactw pilnuje smok Smaug, ale nie stanowi on jedynego niebezpieczeństwa. Na drodze do swojego celu drużyna Thorina spotyka wiele przeszkód i postaci zła, czającego się choćby w mrokach puszczy.

Film opowiada o walce dobra ze złem, jasności z ciemnością, co jest doskonale widoczne za sprawą światła i scenografii. Pięknie za pomocą słońca pokazana jest scena, w której drużyna traci nadzieję. Istotną rolę odgrywają również motywy muzyczne przypisane do sytuacji, postaci i używanych przez nie rekwizytów.

„Hobbit: Pustkowie Smauga” zapewnia niezwykłą, pełną wrażeń rozrywkę. Interesująca, wielowątkowa i obfita w przygody fabuła, dynamiczna akcja, liczne, widowiskowe i często okraszone humorem sceny walki, świetne dialogi, piękne scenerie, niesamowita muzyka oraz wspaniała  gra aktorska gwarantują niezapomniane przeżycia, które dodatkowo wzmacnia efekt 3D. Na wyróżnienie zasługują kreacje aktorskie stworzone przez Martina Freemana, Iana McKellena i Luke’a Evansa (Bard).

Reżyser  idealnie żongluje humorem, grozą i patosem. Najwięcej dobrej zabawy dostarczają widzowi krasnoludy i tytułowy hobbit. Jackson umiejętnie posłużył się charakterystycznymi cechami danych ras Śródziemia. Przykładowo, do stworzenia śmiesznej sytuacji wykorzystał wizerunek niezbyt urodziwej kobiety-krasnoluda. Obecny jest także motyw odwiecznej wrogości pomiędzy elfami a krasnoludami. Elfy są piękne, zwinne i niebezpieczne. Z reguły nie interesują się problemami innych ras. Wyjątek stanowi śliczna i śmiercionośna Tauriel (Evangeline Lilly), która odznacza się dużą wrażliwością. Wraz z Legolasem (Orlando Bloom) z gracją poruszają się w walce, stanowiąc tym samym zabójczy duet. Pojawia się również skomplikowany wątek miłosny, który stanowi nowość w stosunku do książki.

Na szczególną uwagę zasługuje Smaug  – zachwycający i jednocześnie przerażający smok. Zieje ogniem, jest ogromny, potężny, inteligentny i, jak to u smoków bywa, uwielbia urządzać sobie legowisko ze złota. Ciekawe są dialogi pomiędzy nim a drobnym, odważnym hobbitem. W Bilbo Bagginsie zaszła zmiana i to największa w porównaniu z innymi postaciami. Jest nie tylko sprytny, ale i waleczny – mały wzrostem, lecz wielki duchem. Imponuje swoim towarzyszom męstwem. Przypomina trochę Froda, ponieważ tak jak on ma ważną rolę do odegrania w całej historii. A poza tym posiada przecież pierścień…

 „Hobbit: Pustkowie Smauga” zabierze Was w niezwykłą, pełną przygód podróż do świata Tolkiena. Sto sześćdziesiąt minut w kinie mija bardzo szybko, a po zakończeniu filmu ma się ochotę na więcej. Na finał hobbickiej trylogii trzeba jednak poczekać jeszcze rok.

Ocena: 4,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/imponujacy-i-odwazny-hobbit).

środa, 18 grudnia 2013

Wspaniała układanka

 „Smak życia 3, czyli chińska układanka” w reżyserii Cédrica Klapischa to genialna opowieść utrzymana w konwencji puzzli. Czego w jej nie ma! Małżeństwo w celu uzyskania obywatelstwa czy sztuczne zapłodnienie są tylko niektórymi z tematów poruszonych w filmie.

/Fot. Materiały prasowe
Trzecia część „Smaku życia” jest znacznie lepsza od drugiej, a nawet przewyższa nieco pierwszą, stanowiąc tym samym świetną kontynuację komediowej serii. Klapisch osadził akcję swojego najnowszego filmu w wielokulturowym Nowym Jorku ze szczególnym zaakcentowaniem kultury chińskiej. W poprzednich częściach pokazywał problemy dwudziestolatków (studentów) i trzydziestolatków. Teraz przyszła kolej na pokolenie czterdziestolatków.

Powracają bohaterowie znani z poprzednich części: Xavier – główna postać (Romain Duris), Martine (Audrey Tautou), Isabelle (Cécile De France), Wendy (Kelly Reilly). Wszyscy, z wyjątkiem homoseksualnej przyjaciółki Xaviera, która jest równie szalona jak kilkanaście lat wcześniej, przeszli przemianę. Najbardziej rzuca się w oczy zmiana, jaka nastąpiła w zachowaniu głównego bohatera. Stał się bardziej odpowiedzialny i poważniejszy, ale uciekanie w świat marzeń go nie opuściło. Dojrzał jako mężczyzna i jako pisarz. Kiedy jego żona przeprowadza się razem z dziećmi do amerykańskiej metropolii, jedzie za nimi, aby być blisko swoich pociech. Jego pojmowanie miłości oraz system wartości uległy znacznej modyfikacji, przede wszystkim z powodu ojcostwa. Życie czterdziestoletniego mężczyzny i jego znajomych jest jednak tak samo pogmatwane jak dawniej.

W filmie pojawiają się również nowe osobistości odgrywające ważne role w życiu Xaviera. Wszystkie postacie składają się na wielobarwną mozaikę prezentującą różne typy charakterów. Widz z uśmiechem na twarzy ogląda tę ciekawą galerię indywiduów. Efekt jest jeszcze lepszy dzięki aktorom, z których każdy wykazał się bardzo dobra grą, a zwłaszcza Romain Duris i Cécile De France.

Narracja jest prowadzona z punktu widzenia Xaviera – pisarza, który tworzy dzieło opisując własną historię, ale samemu nie wiedząc dokąd go to zaprowadzi. Film jest powstającą książką, która wciąga bez reszty. Życie jej autora do nudnych nie należy, dlatego też jego opowieść jest tak pasjonująca. Trzecia część „Smaku życia” doskonale odzwierciedla znaną prawdę, że każdy człowiek nosi w sobie książkę, szczególnie ktoś taki jak Xavier, który jest obdarzony bujną wyobraźnią i życiem bogatym w doświadczenia. Pisanie jest dla niego swoistą autoterapią pozwalającą mu zrozumieć samego siebie.

Film Klapischa łączy w sobie dramat, romans i komedię, jakimi po części jest każde ludzkie życie. Reżyser w idealnych proporcjach miesza te gatunki serwując widzowi smakowitą potrawę, która zapewnia więcej śmiechu niż łez. Doprawia ją delikatną nutą surrealizmu, z jakim wielokrotnie mamy do czynienia w francuskich produkcjach. Poważne tematy obecne w dziele filmowym są podane z lekkością i humorem. Wszystko to sprawia, że ten niezwykły obraz ogląda się z przyjemnością.

W „Smaku Życia 3, czyli chińskiej układance” znajduje się wiele zabawnych sytuacji, mających związek między innymi z cudzoziemcami, monologiem wewnętrznym głównego bohatera (który przykładowo, zastanawiając się nad własnym życiem, wyobraża sobie rozmowę z filozofami oraz zdradą w miłości. Powtarza się historia z pierwszej części, tyle że w odniesieniu do innej postaci, która przechodzi kryzys wieku średniego. Nie zdradzając o kogo chodzi mogę jedynie zapewnić, że widza czeka duża porcja śmiechu.

Przywołani w filmie myśliciele doskonale korespondują ze stanem wewnętrznym Xaviera i jego obecną sytuacją. Egzystencja jawi mu się jako skomplikowana i ponura. Nieprzypadkowo pokój bohatera jest pomalowany na niebieski kolor wyrażający smutek, i początkowo straszy pustką (ubogim umeblowaniem), która podkreśla samotność.

Życie przedstawia się Xavierowi jako chińskie puzzle, czyli bardzo pogmatwane. Czy jednak faktycznie jest tak trudne, jak mu się wydaje? Czy pisarz w końcu odnajdzie szczęście w miłości i jego historia skończy się happy endem? Życie jest jak książka, układanka czy haft… Skąd haft? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w filmie, który jest, najprościej mówiąc, wspaniały.

Ocena: 4,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/wspaniala-ukladanka).

czwartek, 12 grudnia 2013

Jaki jest sens (wiecznego) życia?

 „Tylko kochankowie przeżyją” to mroczne love story, a zarazem wampiryczny dramat egzystencjalny. Film w reżyserii Jima Jarmusha opowiada o miłości pary wampirów i ich zmaganiom z bólem (wiecznego) istnienia.

/Fot. Materiały prasowe
Tytułowymi kochankami są Adam (Tom Hiddleston) i Eve (Tilda Swinton). Zbieżność imion małżeństwa wampirów oraz biblijnej pary pierwszych ludzi nie wydaje się przypadkowa. Można porównać bohaterów filmu do Adama i Ewy wygnanych z raju. Ich życie również jest naznaczone cierpieniem, z tą różnicą, że nigdy się nie skończy (śmiercią naturalną). Eve jakoś sobie radzi ze świadomością wiecznej egzystencji, w przeciwieństwie do męża, który popada w depresję. Adam jest rozczarowany cywilizacją zombie (jak określa ludzi). Jego zdaniem ludzkość jest godna pożałowania. Jego ból łagodzi miłość do Evy oraz uwielbienie muzyki, jednakże  depresja wampira się pogłębia. Z pomocą przychodzi mu kochająca żona.

Akcja filmu została osadzona w Detroit – wyludnionym i przygnębiającym amerykańskim mieście przemysłowym . Ponura, ziejąca pustką sceneria współgra z nastrojami wampirów. Przestrzeń wydaje się tak samo martwa jak ich bezcelowe życie. Obraz „Tylko kochankowie przeżyją” jest narracją prowadzoną z perspektywy dwojga głównych bohaterów. Wszystkie wydarzenia rozgrywają się nocą z racji tego, że Adam i Eve nie mogą chodzić w blasku dnia. Zostaje odwrócony ludzki porządek rzeczy. Przy pobudce nocnych istot kilkakrotnie padają słowa Wstawaj – już ciemno (lub Jest noc), a nie jak w przypadku ludzi, którzy wzajemnie się budząc używają argumentu: Obudź się – już jasno (lub Mamy dzień).

Pełna niepokoju, ciężka, mroczna i hipnotyczna ścieżka dźwiękowa opowiada o stanie wewnętrznym postaci. Odnosi się to zarówno do muzyki niediegetycznej (skierowanej tylko do widza), jak i diegetycznej (mającej swoje źródło w świecie filmu i słyszalnej przez bohaterów). Utwory Adama lepiej niż słowa wyrażają to, co czuje jego wampirze serce. Muzyka pozwala oderwać się od smutnej rzeczywistości, a jednocześnie uzależnia. Eve i jej siostra, Ava (Mia Wasikowska), słuchając jej zachowują się jak w transie, który jeszcze wzmaga konsumpcja krwi. Ciekawy jest sposób podania tego posiłku, a także reakcja po jego spożyciu. Ruch kamery odgrywa tu niemałą rolę.

Zabieg reżysera polegający na pokazaniu świata oczami wampira jest naprawdę interesujący. Nie tylko przestrzeń filmu, ale również rytm jest zsubiektywizowany. Kiedy Eve i Adam przemierzają ulice, obraz wygląda jak puszczony w zwolnionym tempie, co jest wyrazem odczuwanego przez nich ciężaru wieczności, w której czas płynie bardzo wolno. Wygląda jakby akcja filmu w ogóle nie posuwała się do przodu. Fakt ten stanowi informację o tym, że kochankowie nie posiadają żadnego celu, do którego mogliby zmierzać. Chodzi jedynie o to, żeby jakoś przeżyć. Ich nieskończona egzystencja wydaje się (jak głosili przedstawiciele filozofii egzystencjalnej) pozbawioną sensu udręką. Nie jest to jednak do końca prawda. Wielowiekowe uczucie, jakim się darzą stanowi treść ich istnienia i jedyną nadzieję bohaterów. Miłość, która nigdy się nie kończy jest pragnieniem i sensem zarówno ludzkiego, jak i wampirycznego życia.

Postacią, która najbardziej przykuwa uwagę jest seksowny wampir o smutnym obliczu – Adam , w którego idealnie wcielił się Tom Hiddleston. Ubrany zawsze na czarno, romantyczny i wycofany gwiazdor rocka jest Szekspirowskim Hamletem. Podobnie jak on rozważa kwestię być albo nie być . W filmie występuje nie tylko odwołanie do bohatera dramatu Szekspira, ale także do Fausta. Obecne są również nawiązania do znanych osobistości ze świata nauki.

Gęstą atmosferę dzieła filmowego rozładowują momentami śmieszne dialogi, które wprowadzają nieco humoru do tej ponurej historii. Bawi na przykład sytuacja, w jakiej Eve odwołuje się do średniowiecza i inkwizycji. Obraz Jarmusha może się widzowi trochę dłużyć, ale wynika to z koncepcji reżysera mającej związek ze wspomnianym odczuwaniem czasu. Zakończenie filmu wynagradza jednak ów fakt. Warto było na nie czekać.

Produkcja „Tylko kochankowie przeżyją” jest trudnym dramatem egzystencjalnym, z pewnością godnym polecenia. To specyficzna wampiryczna historia miłosna, która znacznie różni się od filmów z wampirami w roli głównej, jakie do tej pory oglądaliśmy w kinie.

Ocena: 4,5

 Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/jaki-jest-sens-wiecznego-zycia).

czwartek, 28 listopada 2013

Z cyklu „Wierszowane recenzje”:


Kapitan Phillips Paula Greengrassa

Film, który na prawdziwej historii jest oparty,
Wstrząsa widzem nie na żarty,
Niedaleko wybrzeży Afryki amerykański statek zostaje zaatakowany,
To somalijscy piraci pragną bogactwa, przez co okręt zostaje porwany,
Phillips stojący za jego sterem
Okazuje się prawdziwym bohaterem,
W postać kapitana Tom Hanks się wciela,
Który za swoją grę słuszne oklaski zbiera,
Wspaniały kunszt aktorski pokazuje,
W skórze Phillipsa doskonale się czuje,
Piraci niejednoznaczne uczucia wzbudzają,
Z jednej strony są niegodziwi i przerażają,
Ale z drugiej  - widz wraz z kapitanem ich żałuje,
Gdyż to bezwzględny system ich wykorzystuje,
Przestrzeń w filmie mimo oceanu jest zamknięta,
Główny bohater odczuwa, że jest więcej niż nieprzyjemna,
Na coraz mniejszych powierzchniach się znajduje,
Wprost jest powiedziane, że jak w piekle się czuje,
Kapitan Phillips to film inteligentny ze świetnymi zdjęciami,
Po projekcji którego wychodzi się z kina z cennymi refleksjami,
Obraz filmowy jest interesujący            
I cały czas w napięciu trzymający,
Ostatnia scena i gra Hanksa jest niesamowita,
A w reakcji na słowa „Wszystko będzie dobrze” jest głębsza prawda ukryta,
Podsumowując moje spostrzeżenia,
Film jest warty obejrzenia!

poniedziałek, 25 listopada 2013

Katniss - dziewczyna igrająca ze Snowem

Film Francisa Lawrence' a „Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia” jest wierną i świetnie zrealizowaną ekranizacją drugiej części trylogii Suzanne Collins. Katniss tym razem nie igra z płomieniami, ale z samym prezydentem Snowem.

/Fot. Materiały prasowe
Po wygranej w ostatnich Głodowych Igrzyskach Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) i Peeta Mellark (Josh Hutcherson) są zmuszeni odbyć Tournee Zwycięzców. Prezydent Snow każe im uspokoić obywateli Panem i zażegnać niebezpieczeństwo buntu. Postanowienie bohaterów, by wspólnie zjeść na arenie trujące jagody, nie zostało bowiem odczytane jako dowód ich miłości, ale wezwanie do walki z tyranem. Mają teraz przekonać wszystkie dystrykty o prawdziwości swojego uczucia i oddaniu Kapitolowi. Odgrywają przed społeczeństwem farsę, która jednak nie przynosi rezultatów. Prezydent Snow wymyśla więc inne proste rozwiązanie problemu umożliwiające ostateczne wyeliminowanie Katniss i jednocześnie zniszczenie symbolu, jakim się stała. Zarządza, że w 75 Głodowych Igrzyskach wezmą udział trybuci wylosowani spośród poprzednich zwycięzców.

Francis Lawrence stanął na wysokości zadania i zaserwował widzom mroczny, poważny, trzymający w napięciu film, który doskonale oddaje klimat książki jeszcze bardziej podnosząc temperaturę opisanych w niej wydarzeń. Przedstawione w drugiej części Igrzysk śmierci państwo totalitarne budzi autentyczną grozę. Narracja jest poprowadzona ciekawie i dynamicznie. Mimo iż produkcja trwa niemal dwie i pól godziny nie pozostawia miejsca na nudę. Można jednak odczuć przesyt niesamowitych zagrożeń, które raz za razem spadają na trybutów tegorocznych Igrzysk nie dając wytchnienia zarówno bohaterom, jak i widzom. Wszystko toczy się zbyt szybko, przez co trudniej jest dostrzec to, co dzieje się wewnątrz poszczególnych postaci. Ponadto nagromadzenie efektownych pułapek, będących owocem technologii, sprawia, że w pewnym stopniu zostaje zatracona idea Igrzysk, które polegają na starciach człowieka z człowiekiem, a nie ucieczce na przykład przed trującą, siejącą śmierć mgłą (absurdalny jest fakt, że wywołane przez nią groźne poparzenia zmywa się wodą). Za charakter walki bohaterów nie można obarczać pełną winą reżysera, który pozostał wierny drugiemu tomowi trylogii, ale za zbytnie tempo wydarzeń w obrazie filmowym już tak.

Pomimo kilku wad opowiedzianą na ekranie historię śledzi się z zainteresowaniem i wewnętrznym poruszeniem. Duża w tym zasługa Jennifer Lawrence ponownie wcielającej się w Katniss Everdeen. Zdobywczyni Oscara dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej za rolę w filmie Poradnik pozytywnego myślenia prezentuje grę aktorską na najwyższym poziomie. Widać, że świetnie czuje się w skórze wykreowanej przez siebie postaci. Doskonale wyraża targające młodą dziewczyną emocje i rozterki moralne, które odsuwają na dalszy plan uczuciowe dylematy. Mimo iż powraca wątek „trójkątu miłosnego” pomiędzy Katniss, Peetą i Galem (Liam Hemsworth), ważniejsza staje się kwestia ochrony bliskich oraz dobra innych mieszkańców Panem. Trybutka z dystryktu 12 wie, że jej każde posunięcie będzie miało ogromne konsekwencje. Toczy walkę nie tylko na arenie, ale i we własnym sercu. Potrafi sprzeciwić się prezydentowi, który liczy na to, że odpowiednio zaprojektowana na jubileuszowe Igrzyska arena ugasi jej zapał.

Oprócz odtwórczyni głównej roli na uwagę zasługuje Jena Malone jako wściekła na tyrana i system wojowniczka Johanna Mason oraz Jeffrey Wright wcielający się w Beetee, którego bronią jest inteligencja i wiedza na temat elektryczności. Dobrze spisali się również: Woody Harrelson (Haymitch Abernathy), Donald Sutherland (prezydent Snow), Elizabeth Banks (Effie Trinket) i Lenny Kravitz (Cinna).

Ważną funkcję pełni barwa kostiumów postaci. Zarówno trybuci, jak i pozostali mieszkańcy dystryktów mają na sobie ubrania w ciemnych tonacjach, które wyrażają ich smutek w obliczu tyranii Snowa. Czarny kostium uczestników Igrzysk niesie ze sobą dodatkowe znaczenie. Kolor ten łączy się ze śmiercią, która czeka ich na arenie. Ulubione barwy Katniss i Peety, czyli zielona (wyrażająca życie, radość, nadzieję) i pomarańczowa (wiążąca się ze szczęściem) nie mają w ich świecie racji bytu. Ponure ubrania mieszkańców dystryktów kontrastują z jaskrawymi, wielokolorowymi strojami ludzi bogatych, czerpiących radość z (pustego) życia w Kapitolu, oddających się zabawie i nie wiedzących czym jest głód i cierpienie. Nie tylko kostiumy, ale i cała scenografia różni się od przygnębiającej rzeczywistości w reszcie Panem.

Druga część Igrzysk śmierci jest znacznie lepsza od pierwszej, co stanowi efekt zmiany reżysera. W dziele Francisa Lawrence’a, w przeciwieństwie do obrazu filmowego Gary’ego Rossa, nie dominuje wątek miłosny. Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia zachowują właściwą proporcję i pokazują istotne problemy, które mimo futurystycznego charakteru opowieści są jak najbardziej aktualne. Zakończenie filmu oparte na zbliżeniach twarzy Katniss to prawdziwy majstersztyk i zapowiedź tego, co będzie się działo w ostatniej części trylogii, która trafi do kin za rok. 

Ocena: 4/5

poniedziałek, 18 listopada 2013

Soundgarden - legenda grunge'u po raz pierwszy w Polsce!

Grupa Soundgarden uznawana za ikonę grunge'u i zaliczana obok Pearl Jam, Nirvany i Alice in Chains do tzw. "Wielkiej czwórki z Seattle" zagra 27 czerwca 2014 roku w Oświęcimiu. Będzie to pierwszy występ tego legendarnego zespołu w Polsce!

Koncert Soundgarden 16 kwietnia 2010 r. / Fot. Daniel Spils
Polscy fani Soundgarden musieli długo czekać na koncert tej niezwykłej grupy. Podczas swojej niemal 30 - letniej historii  amerykańska formacja ani razu nie wystąpiła w naszym kraju. 27 czerwca 2014 roku, gdy Soundgarden zagra na stadionie MOSiR w Oświęcimiu, będzie więc prawdziwym muzycznym świętem dla wielbicieli grunge'u. Gwiazda zadebiutuje przed polską publicznością w ramach Life Festival Oświęcim 2014.



Zespół założony w 1984 roku w Seattle zajął 14 miejsce na liście 100 greatest hard rock artists oraz 2 miejsce w plebiscycie na "Najcięższy zespół w historii" magazynu "Revolver". Sprzedał ponad 12 milionów płyt w Stanach Zjednoczonych i ponad 20 milionów na całym świecie. Największy sukces dowodzona przez wokalistę Chrisa Cornella grupa osiągnęła w 1994 roku za sprawą albumu "Superunknown", na którym znalazł się między innymi mega - hit "Black Hole Sun". Jej styl określają egzystencjalne, mroczne teksty i ciężkie brzmienie.

W 1997 roku Soundgarden rozpadł się, ponieważ - zdaniem perkusisty Matta Camerona - "został pożarty przez showbiznes". Reaktywował się w 2010 roku w oryginalnym składzie: Chris Cornell (wokal), Kim Thail (gitara), Ben Shepherd (gitara basowa) i Matt Cameron (perkusja). Dwa lata później ukazał się nowy krążek "King Animal" - pierwszy od 16 lat.


Dzięki Soundgarden i ich "Black Hole Sun" początek lata 2014 w Polsce zapowiada się mrocznie. Te oraz inne hity będzie można usłyszeć 27 czerwca. Bilety na Life Festival Oświęcim 2014, na którym pojawi się między innymi legenda grunge'u, trafią do sprzedaży już 20 listopada.   

piątek, 1 listopada 2013

Rockstar z Kanady już jutro zawita do Polski! Bilety są jeszcze w sprzedaży

Długo oczekiwany przez polskich fanów koncert Nickelback odbędzie się 2 listopada w warszawskiej hali Torwar. Kanadyjska grupa rockowa odwiedzi nasz kraj w ramach trasy „The Hits Tour”.

/Fot. Materiały prasowe
Po wyprzedanej trasie koncertowej z 2012 roku, promującej ostatni album „Here and Now” zespół powraca do Europy. – Było tak wielu fanów, którzy nie mogli kupić biletów, że byliśmy wręcz zalewani prośbami o nowe koncerty. Poza tym uwielbiamy grać w Europie! – komentuje wokalista Chad Kroeger.

Nickelback zagra największe przeboje z ponad dziesięciu lat, a więc szykuje się niezapomniane widowisko. Zespół znany jest ze świetnych, energetycznych występów, podczas których serwuje potężną dawkę emocji i rocka na najwyższym poziomie. Kapela ma na swoim koncie wiele prestiżowych nagród. Zdobyła między innymi 3 statuetki American Music Awards, 3 Billboard Music Awards, 12 Juno Awards. Otrzymała też 5 nominacji Grammy. Na całym świecie sprzedała ponad 50 milionów płyt.

Grupa została założona w 1995 r. przez wokalistę i gitarzystę Chada Kroegera, basistę Mike’a Kroegera, perkusistę Ryana Vikedala i gitarzystę Ryana Peake’a. Zadebiutowała w 1996 r. krążkiem "The Curb". Niezwykłą popularność przyniósł jej jednak dopiero trzeci studyjny album "Silver Side Up" z How You Remind Mektóry stał się najbardziej znanym utworem tej mega gwiazdy rocka. Największy sukces odniosła jednak piąta płyta zespołu „All The Right Reasons” (2005). Dwa kolejne krążki „Dark Horse” (2008) i „Here and Now” (2011) również odbiły się szerokim echem, zwłaszcza ostatni, na którym znajdują się takie smakowite muzyczne kąski jak Lullaby, Trying Not To Love You czy When We Stand Together. Po zapoznaniu się z nimi koncertowy apetyt polskich fanów Kanadyjczyków jeszcze wzrósł. Zostanie on zaspokojony już jutro, gdy słynny kwartet pojawi się na Torwarze. Supportować ich będzie amerykański zespół Skillet.

Bilety na to wydarzenie są jeszcze dostępne na Eventim.pl i Livenation.pl w cenie 161 zł (trybuny). Miejsca na płycie (161 zł) i golden circle (193 zł) zostały już wykupione. Ci, którzy jeszcze nie mają biletu na pierwszy koncert Nickelback w Polsce powinni się śpieszyć. Nie wiadomo kiedy będzie następna okazja usłyszeć na żywo takie hity jak:  Burn It To The Ground, Photograph, Savin Me, Hero czy Rockstar.





Nickelback - timing

18:00 - otwarcie drzwi
19:30 - 20:15 Support - Skillet
20:45 - Nickelback

czwartek, 1 sierpnia 2013

Szczęście pryska niczym bańka mydlana – recenzja „Dziewczyny z lilią”. Złap film, zanim Ci ucieknie!

Kto jeszcze nie oglądał francuskiej produkcji fantasy z Audrey Tautou („Amelia”) i Romainem Durisem („Heartbreaker. Licencja na uwodzenie”) w rolach głównych, niech czym prędzej pędzi do kina!

/ Fot. Plakat filmu
Najnowszy film Michela Gondry’ego, reżysera surrealistycznych opowieści o miłości, nie jest lekką jak pianka komedią romantyczną. Twórca „Zakochanego bez pamięci” i „Jak we śnie” ponownie przenosi nas w niezwykły, zadziwiający swym bogactwem świat. Nie są to już zakamarki ludzkiej pamięci ani senne marzenie, lecz surrealistyczna bajka, która wraz z rozwojem akcji zamienia się w koszmar. „Dziewczyna z lilią” nie jest kinem łatwym i przyjemnym, to znaczy służącym najzwyklejszej rozrywce, ale stanowi doskonałą, niczym  smakołyki przyrządzane przez filmowego kucharza – Nicolasa (Omar Sy), ucztę intelektualną. Reżyser raczy nas słodko – gorzką historią miłości Colina (Romain Duris) i Chloé (Audrey Tautou).

Na początku zostaje nam zaserwowana zabawa, subtelny dowcip oraz surrealistyczne zjawiska i rekwizyty rodem z animacji, od nadmiaru których można dostać zawrotu głowy. Czego tu nie ma! Dzwonek do drzwi przypominający karalucha, samo poruszające się buty i warczące niczym pies, kucharz, który pomagając w gotowaniu, podaje produkty z lodówki lub nagle pojawia się w piekarniku, dom wyglądający jak pociągowy wagon, kuchenka, na której odtwarza się płyty, miniaturowy człowiek przebrany za mysz, pianino serwujące drinki (pianobar).

Z ekranu emanuje radość i beztroska. Colin ma wszystko, czego zapragnie. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko miłości. Kiedy słyszy o miłosnych podbojach przyjaciół, jak mały chłopiec stwierdza, że on też chce się zakochać. Na przyjęciu u przyjaciółki poznaje Chloé, którą bardzo szybko zaczyna darzyć uczuciem. Ich miłość kwitnie, aż zdarza się nieszczęście – Chloé zapada na dziwną chorobę. Wszystkiemu winna jest lilia, która zaczyna się rozwijać w jej płucu. Ich szczęście pęka niczym bańka mydlana. Colin kończy z zabawami i wszystkie pieniądze przeznacza na leczenie ukochanej kobiety.

W drugiej części filmu, mimo że ciągle mamy do czynienia z surrealizmem, to jednak pozbawiony jest on wcześniejszych beztroskich żartów. To wszystko dlatego, że blednie świat głównego bohatera. Okazuje się, że „pianobar nie będzie grał wiecznie”. Bajka zamienia się w szarą i okrutną rzeczywistość (warty zaznaczenia jest fakt, że „Dziewczyna z lilią” jest nakręcona na podstawie noweli „Piana złudzeń” autorstwa Borisa Viana, a pianobar może być symbolem złudnego, krótkotrwałego szczęścia). Kontrast między scenami sprzed choroby ukochanej Colina i po tym jak jej siły zaczynają słabnąć, jest uderzający. Na początku oglądamy świat mieniący się kolorami tęczy i rozbrzmiewający piosenką o wiecznej miłości (muzyka w tym filmie pełni ważną rolę), a później mamy przed oczami czarno – białe kadry, zaś wspomniany utwór, który nuci Chloé zostaje przerwany napadami kaszlu. Wcześniejsza duża ilość światła ustępuje natomiast miejsca ciemności. Bohaterowie są poważni i pogrążeni w smutku, a dom zakochanych znajduje się w opłakanym stanie. Możemy zaobserwować wyjątkową zgodność między fabułą a warstwą obrazową filmu oraz światem wewnętrznym Colina i otaczającą go zewnętrzną „rzeczywistością”.

Gondry testuje nie tylko wyobraźnię widza, ale także jego znajomość filozofii, a dokładniej mówiąc – egzystencjalizmu (pojawiają się nawiązania do Sarte’a i Heideggera). Porusza wiele istotnych kwestii, takich jak: przyjaźń, problem uzależnienia (przyjaciel Colina – Chick, w tej roli Gad Elmaleh, zdobywając książki pewnego francuskiego pisarza, który tak naprawdę to nie Jean – Sol Partre, ale Jean-Paul Sartre, zachowuje się jak narkoman „na głodzie”), pieniądz rządzący światem, dojrzewanie, a przede wszystkim miłość (wiążę się ona ze wspomnianą dojrzałością), czyniąc to w mocno niekonwencjonalny sposób. Wszystkie te zagadnienia zostały bowiem ubrane w formę a’la Gondry.

Choć dzieło francuskiego reżysera jest trudne zarówno pod względem tematyki, jak i przebogatej warstwy wizualnej, to jednak (lub właśnie dlatego) można czerpać prawdziwą przyjemność z oglądania tej nierzeczywistej opowieści o miłości (jeżeli lubi się szaleństwo obrazowe serwowane przez surrealistów). Uważne przyjrzenie się jej połączone z pogłębioną refleksją może nam dostarczyć wiele niezapomnianych wrażeń i cennych przemyśleń. Historia jest naprawdę ujmująca, porusza serce zachwycając przy tym niezwykłym koktajlem, tak niesamowitym, jak drinki wytwarzane przez magiczne pianino.

Ocena: 4,5/5