czwartek, 1 sierpnia 2013

Szczęście pryska niczym bańka mydlana – recenzja „Dziewczyny z lilią”. Złap film, zanim Ci ucieknie!

Kto jeszcze nie oglądał francuskiej produkcji fantasy z Audrey Tautou („Amelia”) i Romainem Durisem („Heartbreaker. Licencja na uwodzenie”) w rolach głównych, niech czym prędzej pędzi do kina!

/ Fot. Plakat filmu
Najnowszy film Michela Gondry’ego, reżysera surrealistycznych opowieści o miłości, nie jest lekką jak pianka komedią romantyczną. Twórca „Zakochanego bez pamięci” i „Jak we śnie” ponownie przenosi nas w niezwykły, zadziwiający swym bogactwem świat. Nie są to już zakamarki ludzkiej pamięci ani senne marzenie, lecz surrealistyczna bajka, która wraz z rozwojem akcji zamienia się w koszmar. „Dziewczyna z lilią” nie jest kinem łatwym i przyjemnym, to znaczy służącym najzwyklejszej rozrywce, ale stanowi doskonałą, niczym  smakołyki przyrządzane przez filmowego kucharza – Nicolasa (Omar Sy), ucztę intelektualną. Reżyser raczy nas słodko – gorzką historią miłości Colina (Romain Duris) i Chloé (Audrey Tautou).

Na początku zostaje nam zaserwowana zabawa, subtelny dowcip oraz surrealistyczne zjawiska i rekwizyty rodem z animacji, od nadmiaru których można dostać zawrotu głowy. Czego tu nie ma! Dzwonek do drzwi przypominający karalucha, samo poruszające się buty i warczące niczym pies, kucharz, który pomagając w gotowaniu, podaje produkty z lodówki lub nagle pojawia się w piekarniku, dom wyglądający jak pociągowy wagon, kuchenka, na której odtwarza się płyty, miniaturowy człowiek przebrany za mysz, pianino serwujące drinki (pianobar).

Z ekranu emanuje radość i beztroska. Colin ma wszystko, czego zapragnie. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko miłości. Kiedy słyszy o miłosnych podbojach przyjaciół, jak mały chłopiec stwierdza, że on też chce się zakochać. Na przyjęciu u przyjaciółki poznaje Chloé, którą bardzo szybko zaczyna darzyć uczuciem. Ich miłość kwitnie, aż zdarza się nieszczęście – Chloé zapada na dziwną chorobę. Wszystkiemu winna jest lilia, która zaczyna się rozwijać w jej płucu. Ich szczęście pęka niczym bańka mydlana. Colin kończy z zabawami i wszystkie pieniądze przeznacza na leczenie ukochanej kobiety.

W drugiej części filmu, mimo że ciągle mamy do czynienia z surrealizmem, to jednak pozbawiony jest on wcześniejszych beztroskich żartów. To wszystko dlatego, że blednie świat głównego bohatera. Okazuje się, że „pianobar nie będzie grał wiecznie”. Bajka zamienia się w szarą i okrutną rzeczywistość (warty zaznaczenia jest fakt, że „Dziewczyna z lilią” jest nakręcona na podstawie noweli „Piana złudzeń” autorstwa Borisa Viana, a pianobar może być symbolem złudnego, krótkotrwałego szczęścia). Kontrast między scenami sprzed choroby ukochanej Colina i po tym jak jej siły zaczynają słabnąć, jest uderzający. Na początku oglądamy świat mieniący się kolorami tęczy i rozbrzmiewający piosenką o wiecznej miłości (muzyka w tym filmie pełni ważną rolę), a później mamy przed oczami czarno – białe kadry, zaś wspomniany utwór, który nuci Chloé zostaje przerwany napadami kaszlu. Wcześniejsza duża ilość światła ustępuje natomiast miejsca ciemności. Bohaterowie są poważni i pogrążeni w smutku, a dom zakochanych znajduje się w opłakanym stanie. Możemy zaobserwować wyjątkową zgodność między fabułą a warstwą obrazową filmu oraz światem wewnętrznym Colina i otaczającą go zewnętrzną „rzeczywistością”.

Gondry testuje nie tylko wyobraźnię widza, ale także jego znajomość filozofii, a dokładniej mówiąc – egzystencjalizmu (pojawiają się nawiązania do Sarte’a i Heideggera). Porusza wiele istotnych kwestii, takich jak: przyjaźń, problem uzależnienia (przyjaciel Colina – Chick, w tej roli Gad Elmaleh, zdobywając książki pewnego francuskiego pisarza, który tak naprawdę to nie Jean – Sol Partre, ale Jean-Paul Sartre, zachowuje się jak narkoman „na głodzie”), pieniądz rządzący światem, dojrzewanie, a przede wszystkim miłość (wiążę się ona ze wspomnianą dojrzałością), czyniąc to w mocno niekonwencjonalny sposób. Wszystkie te zagadnienia zostały bowiem ubrane w formę a’la Gondry.

Choć dzieło francuskiego reżysera jest trudne zarówno pod względem tematyki, jak i przebogatej warstwy wizualnej, to jednak (lub właśnie dlatego) można czerpać prawdziwą przyjemność z oglądania tej nierzeczywistej opowieści o miłości (jeżeli lubi się szaleństwo obrazowe serwowane przez surrealistów). Uważne przyjrzenie się jej połączone z pogłębioną refleksją może nam dostarczyć wiele niezapomnianych wrażeń i cennych przemyśleń. Historia jest naprawdę ujmująca, porusza serce zachwycając przy tym niezwykłym koktajlem, tak niesamowitym, jak drinki wytwarzane przez magiczne pianino.

Ocena: 4,5/5