piątek, 31 stycznia 2014

Spalony!

„Piłkarzyki rozrabiają” jest animacją, która niestety rozczarowuje, powodując pewien  niedosyt. To nieudolne połączenie „Toy Story” i „Kosmicznego meczu”, tyle że w piłkarskim wydaniu. Bajka jest przewidywalna, a humor w niej zawarty pozostawia wiele do życzenia.

/Fot. Materiały prasowe
Film w reżyserii Juana Joségo Campanelli to opowieść o Tymku, niepozornym, skromnym, nieśmiałym chłopcu zakochanym w swojej przyjaciółce Zośce, który wraz z amatorską drużyną złożoną z różnych obywateli miasteczka staje do walki przeciwko profesjonalnym piłkarzom w meczu o wszystko, w efekcie czego poznaje siłę przyjaźni i współpracy. Jeżeli jego drużyna poniesie klęskę, która wydaje się więcej niż prawdopodobna, światowej sławy piłkarz, Dariusz „Kosmos” Kosmala, zmieni miasteczko w centrum handlowe. Dodatkową (być może ważniejszą) stawką jest serce pięknej i odważnej Zośki. Tymek stanowi zupełne przeciwieństwo niezwykle zarozumiałej megagwiazdy futbolu, która nie umie przegrywać i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Piłkarskie umiejętności drobnego chłopca wypadają marnie przy Kosmosie. Jeżeli jednak chodzi o futbol stołowy, Tymek nie ma sobie równych. Choć czeka go mecz nie na stole, lecz na prawdziwej murawie, z pomocą przychodzą mu ożywione figurki, które robią sporo zamieszania. Są żywiołowe, rozgadane i prezentują rozmaite, barwne, ciekawe charaktery, a ich imiona (Lewinio, Bonio, Euzebio) oraz wygląd odnoszą się do rzeczywistych piłkarzy.

Jako że lubię filmy animowane i jestem fanką piłki nożnej, byłam pełna optymizmu przed obejrzeniem bajki o futbolu, jednak – delikatnie mówiąc – zawiodła ona moje oczekiwania. Nastawiłam się na świetną zabawę, a tymczasem na palcach jednej ręki mogę policzyć momenty, kiedy autentycznie się śmiałam. Mało tego, niektóre żarty wprawiają w osłupienie i wywołują niesmak. By zilustrować ten fakt, przywołam pewien tekst. Ludzik po wydostaniu się ze spodenek jednego z piłkarzy wyznaje: „Byłem w otchłani”. Przecież to film dla dzieci! Widoczne są również homoseksualne zachowania policjanta, który obok innych mieszkańców uczestniczy w meczu mającym zdecydować o przyszłości miasteczka. Zastanawiam się, dla kogo została zrobiona ta animacja. Nikłe są szanse na to, że u dorosłych wywoła ona częste napady śmiechu, natomiast dzieci mogą zostać nią zgorszone. Nie twierdzę, że „Piłkarzyki…” są całkowicie wyprane z dobrego humoru. Przykładowo, polscy widzowie docenią uwagę piłkarzyka, który – przewidując wynik spotkania –mówi , że pozostaje już tylko modlić się o awarię dachu stadionu. Za mało jest jednak podobnych sytuacji, które mogłyby rozbawić. Nie powinno się tłumaczyć tego faktu stwierdzeniem, że to film animowany, który z założenia nie dostarcza rozrywki w równym stopniu dorosłym i dzieciom. Istnieją bowiem bajki zachwycające widzów w każdym wieku.

Rażąca jest konstrukcja fabuły, która uderza swoją banalnością i schematycznością, a zakończenie jest nieznośnie oczywiste. Dynamiczna akcja, pościgi i przygody, jakich doświadczają zabawki, spodobają się raczej tylko młodszym widzom. Lepiej wypada decydujące starcie na boisku, ale szczerze mówiąc, liczyłam na ciekawsze widowisko. Reżyser mógł to lepiej rozegrać. Mimo wszystko bajka uczy, pokazując, które wartości są w życiu najważniejsze.

Prawdziwym strzałem w dziesiątkę okazał się dubbing. Jacek Bończyk, Dominika Kluźniak, Jarosław Boberek, Radosław Pazura i komentujący arcyważne spotkanie Dariusz Szpakowski są naprawdę świetni. Biorąc jednak pod uwagę całość obrazu, uważam, że animacji „Piłkarzyki rozrabiają” bliżej do spalonego niż do gola.

Ocena: 2,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/spalony).

środa, 29 stycznia 2014

Zniewalający i zachwycający dramat

„Zniewolony. 12 Years a Slave” w reżyserii Steve’a McQueena jest wstrząsającym filmem opartym na rzeczywistej historii człowieka, któremu brutalnie odebrano wolność. Ten wspaniale zrealizowany dramat wywiera ogromne wrażenie i na długo pozostaje w pamięci.

/Fot. Materiały prasowe
Najnowszy obraz reżysera „Głodu” i „Wstydu” przenosi nas do Stanów Zjednoczonych pierwszej połowy XIX wieku. Jest rok 1841. W południowej części kraju ludzie o czarnym kolorze skóry przeżywają koszmar niewolnictwa. Inaczej jest w północnych stanach, gdzie Afroamerykanie są wolnymi obywatelami. Tak jest w przypadku mieszkającego w Waszyngtonie Solomona Northupa (Chiwetel Eijofor). To wykształcony, szanowany człowiek, szczęśliwy mąż i ojciec dwojga dzieci, którego pasją jest gra na skrzypcach. Jego idylliczne życie nagle się kończy, kiedy zostaje podstępem porwany i sprzedany jako niewolnik. Główny bohater, pozbawiony rodziny i własnej tożsamości (narzucono mu nowe imię – Platt), stara się odnaleźć w nowej, przerażającej rzeczywistości i nigdy nie stracić nadziei na odzyskanie wolności. Film rozpoczyna się od ukazania strudzonego pracą na plantacji Solomona, który po ciężkim dniu pogrąża się we wspomnieniach. W ten sposób poznajemy jego niezwykłą historię, dwanaście lat pełne fizycznego i duchowego cierpienia, rozpaczy, bezsilności, lęku, samotności, tęsknoty za domem, upokorzeń oraz mimo wszystko niegasnącej wiary.

Warunki klimatyczne, w których odbywa się wielogodzinna, mordercza praca, jeszcze bardziej uwydatniają piekło, przez jakie przechodzi Solomon. Skwar dosłownie leje się z nieba. Niesamowite jest to, że niemal na własnej skórze czujemy piekące słońce, wymierzane niewolnikom baty, ból matki, która zostaje rozdzielona z dziećmi. Niektóre sceny są szczególnie brutalne, a przy tym z każdego ujęcia przebija autentyzm. „Zniewolony. 12 Years a Slave” całkowicie angażuje widza, który jeszcze długo po wyjściu z kina nie może uwolnić się od tego poruszającego do głębi obrazu. McQueen wykonał dobrą robotę. Duża w tym zasługa operatora (Seana Bobbita) i świetnej muzyki autorstwa Hansa Zimmera. Zdjęcia są naprawdę poetyckie. Widzimy przepiękne ujęcia przyrody i naznaczonych emocjami ludzkich twarzy. Operator odsłania wnętrze postaci i uwypukla rozgrywające się w ich życiu dramaty. Efekt potęguje ścieżka dźwiękowa, która idealnie komponuje się z tym, co obserwujemy na ekranie. Kluczowa jest scena, w której, pomijając odgłosy owadów, panuje całkowita cisza. Ten brak muzyki oraz ujęcie nieruchomej postaci Solomona zapatrzonego w dal i następujące potem zbliżenie wypełnionych łzami oczu mężczyzny pokazują burzę uczuć, która rozpętała się w jego sercu. Ważną rolę odgrywa warsztat aktorski obdarzonego bogatą mimiką Chiwetela Eijofora.

W filmie wiele jest przepełnionych symboliką scen. Bardzo wymowne jest zakończenie, które łączy się z aktualną sytuacją głównego bohatera i pojęciem „życia”. Nie zdradzając szczegółów, sygnalizuję tylko, aby przyjrzeć się wszystkim postaciom, które są obecne w kadrze. W „Zniewolonym” często pojawiają się słowa mówiące o tym, że Solomon nie chce jedynie przetrwać, ale żyć naprawdę (jako wolna osoba). Inny „smaczek” w filmie wiążę się z ukochanymi przez bohatera skrzypcami. Należy również zwrócić uwagę na wydźwięk imienia i nazwiska głównej postaci, która niejednokrotnie wspomina o sprawiedliwości, jaka dosięgnie bezdusznych plantatorów.

McQueen doskonale oddaje na ekranie problem niewolnictwa i nietolerancji rasowej. Obnaża rządzące nimi mechanizmy i postawę „pana” wobec swojej „własności”.  Niewolnik nie jest według plantatora człowiekiem, to coś nawet gorszego od zwierzęcia, więc może sobie z nim robić wszystko, co mu się tylko podoba. Pokazywanie mu gdzie jest jego miejsce i biczowanie do krwi sprawia mu sadystyczną przyjemność. Gwałcenie czarnoskórych kobiet jest na porządku dziennym, co oddaje sytuacja urodziwej Patsey (Lupita Nyong’o), która nie tylko najwydajniej pracuje, ale przy tym stanowi seksualną zabawkę bezdusznego Eppsa (Michael Fassbender). Mimo iż posiadamy pewne pojęcie o strasznym losie niewolników, to jednak obraz ludzi, którzy są traktowani jak przedmioty (widać to szczególnie wtedy, gdy handlarz niewolników zachwala ich jako swoje towary) szokuje i wzbudza w nas sprzeciw wobec ludzkiego okrucieństwa. To umysłowo ograniczeni, zaślepieni przez nienawiść i chciwość, pozbawieni wszelkich skrupułów właściciele czarnoskórych zatracają swoje człowieczeństwo, a nie „murzyni”, którzy pomimo bolesnych doświadczeń często zachowują swoją moralność, wzajemnie się wspierają, a nawet nawiązują przyjaźń.

„Zniewolony. 12 Years a Slave” nie byłby tak wstrząsającym obrazem , gdyby nie wybitna kreacja aktorska stworzona przez Chiwetela Eijofora, który swoją grą kradnie prawie każdą scenę. Dużym talentem popisał się również Michael Fassbender w roli czarnego charakteru, w którym skupiają się najgorsze cechy posiadacza niewolników. Na ich tle dość blado wypada Brad Pitt jako Samuel Bass pojawiający się w znaczącym epizodzie filmu. Postać, w którą się wcielił, jest dla mnie mało przekonująca, a przy tym wyjaśnienie przez Samuela Bassa motywu swojego postępowania nie do końca do mnie przemawia.

Należy zaznaczyć, że z racji tego, iż film trwa ponad dwie godziny i przedstawia często podobne do siebie sceny z życia niewolników zmuszanych do monotonnej pracy, chwilami może trochę się dłużyć. Myślę jednak, że ukryty jest w tym zamiar reżysera, który chce w ten sposób uwydatnić koszmar tych dwunastu lat, gdzie jeden dzień niewiele różni się od poprzedniego. Mimo paru mankamentów „Zniewolony. 12 Years a Slave” bez wątpienia należy do kategorii obrazów filmowych, które warto zobaczyć. Przygotujcie się na to, że ta niesamowita opowieść pozostanie z Wami na dłużej.

Ocena: 4,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/zniewalajacy-i-zachwycajacy-dramat).

niedziela, 26 stycznia 2014

DO ZOBACZENIA: Słabe filmy komercyjne oraz kino ambitne

Weekend upłynie pod znakiem kiepskich filmów z domieszką horroru nastawionych na hollywoodzki biznes („Paranormal Activity: Naznaczeni” i „Ja, Frankenstein”) oraz interesujących dramatów dających widzom do myślenia. Najlepiej oceniane ambitne premiery tego tygodnia to „Ratując Pana Banksa” i „Sierpień w hrabstwie Osage”, nieco gorzej wypadają „Za tych, co na morzu” oraz „Hannah Arendt”.

/Fot. Materiały prasowe
Niezwykle ciekawe kino prezentuje najnowszy obraz Johna Lee Hancocka. Na temat dramatu biograficznego „Ratując Pana Banksa” większość recenzentów wypowiada się pochlebnie. Chwalą jego emocjonalny wpływ na widzów i zarazem lekki ton, w jakim film został utrzymany. Pomysł na ukazanie trudnych relacji Walta Disneya i P.L. Travers okazał się trafiony i dobrze zrealizowany. Czytamy, że jest to produkcja zabawna i przyjemna w odbiorze, a także wzbudzająca pewną nostalgię (dużą rolę odgrywa tu muzyka). Słodycz i magia Disneya łączą się z prawdziwym życiem. Krytycy różnią się jednak w opiniach dotyczących zastosowanych w filmie serii retrospekcji. Jedni mówią, że w ten sposób dobrze odmalowano portret postaci P.L. Travers, drudzy wskazują na zbyt proste uzasadnienie psychologiczne jej późniejszej postawy. Zdaniem niektórych krytyków błędem jest  większe skupienie się na wewnętrznej walce bohaterki z przeszłością niż na jej różnicach z  Waltem, co byłoby bardziej interesujące. Na plus wielu recenzentów zalicza znakomitą grę aktorską Toma Hanksa, Emmy Thomson, a także Colina Farrella.


/Fot. Materiały prasowe
Wspaniałą obsadę posiada też „Sierpień w hrabstwie Osage” w reżyserii Johna Wellsa. Krytycy zachwycają się grą Meryl Streep, a  większość jest też zdania, że wszyscy aktorzy są godni pochwały, choć często zdarzają się negatywne oceny gry Benedicta Cumberbatcha. Do zalet filmu zaliczają się również ogniste, zabawne dialogi i piękne, klimatyczne zdjęcia. Czytamy, że jest to mądre i zabawne kino, świetny gorzki dramat i czarna komedia w jednym. Wiele jest jednak opinii wskazujących na to, że źle wyszło reżyserowi przeniesienie sztuki teatralnej na ekran, gdyż nie dostosował on tempa obrazu. Z tego powodu „Sierpień w hrabstwie Osage” przy swoim długim czasie trwania (130 min.) wydaje się momentami znacząco zwalniać, co nie wpływa korzystnie na jego odbiór.


/Fot. Materiały prasowe
 Niemal wszyscy recenzenci uznają fabularny debiut szkockiego reżysera Paula Wrighta za udany i dobrze wróżący na przyszłość. Nie jest idealny, ale odważny i obiecujący. Narracja dramatu „Za tych, co na morzu” jest metaforyczna i głęboka. Wielu krytykom podoba się jej realizm magiczny. Wadę tego niskobudżetowego filmu stanowi monotonia i powtarzalność prezentowanych zdarzeń.







/Fot. Materiały prasowe
Biografia „Hannah Arendt” wyreżyserowana przez Margarethe von Trotta jest najmniej przychylnie ocenianą ambitną produkcją tego tygodnia. Najbardziej przyczynia się do tego powierzchowność, z jaką potraktowano tak wybitną i płodną twórczo myślicielkę. Charakter wielkiej filozofki nie został przez Barbarę Sukową należycie oddany. Poza tym wielu krytyków  jest zdania, że to obraz nudnawy i monotonny. Trzeba jednak przyznać, że jest to inteligentne kino dostarczające wielu przemyśleń.






/Fot. Materiały prasowe
„Paranormal Activity: Naznaczeni” zebrało właściwie same negatywne recenzje. Czytamy, że prawie niczym nie różni się od poprzednich części. To nic nowego i dla większości recenzentów jest mało strasznie. Mamy konwencjonalną fabułę, powtórzenie wątków z wcześniejszych odsłon, a ponadto bałagan narracji. Jest to typowe kino nastawione na hollywoodzki biznes. 








/Fot. Materiały prasowe
 Tak samo zapowiada się „Ja, Frankenstein”. Fabuła tego dziwacznego widowiska, w którym potwór stworzony przez doktora Frankensteina walczy z ciemnymi aniołami, wygląda na naprawdę idiotyczną i wtórną. Pomyłką jest nie tylko osadzenie postaci w takich niestworzonych okolicznościach, ale również sam tytuł - Frankenstein to przecież doktor, a nie jego stwór. Efekty specjalne nie są gwarancją sukcesu. Produkcja utrzymana jest w stylu popularnej serii „Underworld”. Światowe embargo na recenzje aż do dnia premiery nie zwiastuje dobrego filmu.






czwartek, 16 stycznia 2014

Zły kierunek

„Biegnij chłopcze, biegnij” w reżyserii Pepe Danquarta jest poruszającą ekranizacją bestsellera Uriego Orleva, jednakże potencjał prawdziwej historii, na której został oparty film, nie został do końca wykorzystany. Dramat ośmioletniego chłopca, który po ucieczce z warszawskiego getta musi przyjąć nową tożsamość, nie jest w pełni oddany na ekranie.

/Fot. Materiały prasowe
Historia dziecka, które w obliczu okrucieństw wojny i holocaustu jest zmuszone szybko dorosnąć, wydaje się nieprawdopodobna. Trudno jest uwierzyć w to, iż wszystko wydarzyło się naprawdę. Tragiczne losy dzielnego, silnego duchem ośmiolatka jednak faktycznie miały miejsce. Świadomość, że mały chłopiec doświadczył tyle cierpienia jest przerażająca. Niejeden dorosły załamałby się na jego miejscu i nie przeżyłby tak wielu niebezpieczeństw. Srulik stracił całą rodzinę. Tylko jemu udaje się uciec z warszawskiego getta. Wola przetrwania wzmocniona przez obietnicę złożoną ojcu okazuje się silniejsza niż głód, choroby, mróz, wrogość innych ludzi, zdrada i ścigający go niemieccy żołnierze. Chłopiec przez trzy lata ukrywa się w lasach i wsiach. Wielu Polaków ofiarowuje mu swoją pomoc i na jakiś czas przyjmuje go pod swój dach, zazwyczaj nie mając pojęcia, że jest Żydem. Idąc za radą życzliwej Polki, Magdy Jańczyk (Elisabeth Duda), która jako pierwsza okazuje mu wiele serca, mimo iż wie o jego pochodzeniu, przyjmuje nową tożsamość – Jurka Staniaka. Udaje osieroconego Polaka wyznania rzymskokatolickiego. Korzystając z przybranej tożsamości i ludzkiej dobroci stara się przetrwać okropieństwa okupacji.

Temat zagubienia własnego „ja” w wyniku koniecznego porzucenia własnego dziedzictwa kulturowego jest interesujący, ale nie został w filmie właściwie zrealizowany. Zdaje się, że reżyser mając świadomość celu, który chce osiągnąć, obrał zły kierunek. Zaprezentowana przez niego historia bardziej skupia się na aspekcie nieustannej ucieczki Jurka oraz na czyhających na niego zagrożeniach niż na życiu psychicznym bohatera. Z tej przyczyny obraz staje się bardziej filmem przygodowym niż historycznym dramatem. Kluczowa scena, która powtarza się na początku i końcu opowieści, stanowiąc jej klamrę, stanowi informację o tym, że wyrzeknięcie się swojej żydowskiej tożsamości i jednoczesna pamięć o swoich korzeniach jest najważniejszym problemem tego dzieła filmowego. Tymczasem chłopiec właściwie nie przeżywa z tego powodu dylematu. Zmienia się to dopiero w ostatnich scenach. Wcześniej widz obserwuje coraz to nowe przeszkody, które musi pokonać chłopiec. „Biegnąc” razem z bohaterem, tak jak on nie ma czasu na głębszą refleksję. Nie jest to spowodowane jedynie konstrukcją fabuły i tempem  filmu, ale również bardzo skąpą liczbą zbliżeń Jurka, zwracających uwagę na oczy, które pozwoliłyby wyrazić najgłębsze emocje postaci. Zmaganie się z żywiołami i Niemcami przysłania wewnętrzny konflikt. O tym, co czuje uciekinier, opowiada niebo i przyroda (poszczególne pory roku oraz słońce w momentach radości i nadziei, zaś deszcz w chwili smutku), ale odnoszą się one do sytuacji zazwyczaj nie związanych z głównym problemem tożsamości. Jak już wspomniano, pytania chłopca o to kim jest i dokąd tak naprawdę zmierza pojawiają się znacznie później. Należy jednak przyznać, że zakończenie filmu jest zrobione w mistrzowski sposób.

Dużą zaletą filmu jest dobra, międzynarodowa obsada, w której prym wiodą utalentowani polscy aktorzy. Rolę główną świetnie zagrał, wspólnie z bratem-bliźniakiem Andrzejem, Kamil Tkacz, który zadebiutował w wielokrotnie nagrodzonym „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy. Srulik/Jurek w ich wykonaniu wypada naprawdę dobrze. Żydowskie dziecko, które pomimo okrutnej szkoły życia nie traci wiary i nadziei ,wzbudza u widza współczucie oraz podziw dla jego zaradności, śmiałości i olbrzymiej woli przetrwania. Chociaż bohater niejednokrotnie doświadcza bólu, na jego twarzy często gości uśmiech. Z dziecięcym optymizmem kroczy przed siebie wciąż pozostając dobrą i hojną osobą. W pamięć zapada scena, w której jeden z pomagających Jurkowi Polaków, będąc częstowany przez niego jabłkiem, zauważa, że jemu jedzenie będzie bardziej potrzebne. Mówi o nim: „Zupełnie jak nie Żyd”.

Do imponującej obsady „Biegnij, chłopcze, biegnij” należą też między innymi wspomniana Elizabeth Duda, która doskonale wcieliła się w uprzejmą i uczuciową Magdę Jańczyk, Zbigniew Zamachowski grający Herscha Fridmana (ojca Surlika/Jurka), Olgierd Łukasiewicz (Doktor Żurawski) i Grażyna Szapołowska (Ewa Staniak).

Warto wspomnieć o wspaniałej scenie pożegnania Jurka z Magdą Jańczyk. Kobieta ubiera go w płaszcz i niebieską czapkę. Kostium ten niesie za sobą istotne przesłanie. Płaszcz symbolizuje ochronę, a barwa czapki – smutek.

„Biegnij, chłopcze, biegnij” jest niesamowitym, wzruszającym i mocnym filmem. Najważniejszy wewnętrzny konflikt głównego bohatera znajduje się jednak niestety na drugim planie, w cieniu jego przerażających przygód. 

Ocena: 3,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/zly-kierunek).

sobota, 11 stycznia 2014

Wulgarne piękno

„Nimfomanka - Część 1” Larsa von Triera jest prowokującym dziełem sztuki. W odpowiednich proporcjach łączy  w sobie wulgarne treści z piękną formą. Seksualne doznania tytułowej nimfomanki widzimy okiem prawdziwego artysty.

/Fot. Materiały prasowe
Lars von Trier jest znany z tego, że jego filmy budzą wiele kontrowersji. Reżyser świadomie przekracza granice obyczajowe po to, aby ukazać najmroczniejsze zakamarki natury ludzkiej. Wydaje się, że „Nimfomanka” jest jednym z filmów, które najbardziej podzielą fanów kina. Jedni ją znienawidzą i uznają ją za obrzydliwą pornografię, inni dostrzegą w niej coś więcej i zafascynują się geniuszem twórcy. Należę do tej drugiej kategorii. Wiele ujęć faktycznie może oburzać, zwłaszcza, że akty seksualne nie są symulowane, ale prawdziwe. Sceny łóżkowe wykonane przez dublerów są autentyczne i pokazane w dobitny sposób. Film jest pełen zbliżeń organów płciowych. Kamera zagląda właściwie wszędzie podczas stosunku. Z drugiej strony, jeżeli potraktujemy „Nimfomankę” jako kino artystyczne, którym rzeczywiście jest i odrzucimy swoje uprzedzenia, będziemy mogli czerpać przyjemność z obcowania z tym niezwykłym, szokującym obrazem. Dzieło sztuki przecież dla swoich celów często oburza i wstrząsa odbiorcą.

Film stanowi wyznania Joe - tytułowej nimfomanki, która nieznajomemu człowiekowi prezentuje w kilku rozdziałach historię swojego grzesznego, bujnego i obfitującego w dziwne przypadki życia. Starszy mężczyzna o imieniu Seligman znajduje ją pobitą i półprzytomną, i zabiera do swojego mieszkania. Pyta kobietę, co jest przyczyną jej złego stanu zdrowia, a ta opowiada mu swoją intrygującą, straszną, a jednocześnie fascynującą historię, której słucha z wielkim zainteresowaniem. Mężczyzna pomaga jej snuć tę pełną seksualnych doznań opowieść stosując zaskakujące porównania seksu do wędkowania lub wiążąc go z takimi dziedzinami jak zoologia, poezja czy muzyka nadając w ten sposób narracji artystyczną formę. Skojarzenia są ciekawe oraz niezwykle trafne, a mimo zaakcentowanej w filmie zmysłowości oraz wulgarności stanowią swoistą ucztę intelektualną.

Dzieło filmowe ukazujące problem nimfomanii jest brutalne, a zarazem lekkie i zabawne. „Nimfomanka” obfituje bowiem w komizm słowny i sytuacyjny. Humor czasami jest niezwykle wysublimowany z racji swoich odwołań do sztuki lub filozofii. Innym razem z filmu przebija groteska, która serwuje potężną dawkę śmiechu. Wszystko to sprawia, że produkcję ogląda się z przyjemnością oraz zaciekawieniem. Widza wciąga opowieść bohaterki. Zaletą jest również bardzo dobra, mocna – jak tematyka „Nimfomanki” muzyka (są między innymi obecne utwory zespołu Rammstein), szczególnie ta, która pojawia się w idealnym momencie na początku i końcu filmu. Minus stanowią powiązania seksu z wędkarstwem, które zamiast bawić (choć niektóre są faktycznie trafne i śmieszne), wywołują zażenowanie i niedowierzanie. Inaczej jest w przypadku jego teorii na temat poezji czy muzyki.

Charlotte Gainsbourg stworzyła wspaniałą kreację. Stanęła na wysokości zadania wykazując się dużym talentem aktorskim. Zagrana przez nią cierpiąca na nimfomanię Joe jest bardzo przekonująca i usuwa w cień inne postacie. Warto jednak wspomnieć o ojcu Joe (Christian Slater), który sprawdził się w różnorodnych i niezwykle trudnych scenach, szczególnie gdy musiał zagrać cierpiącego na rzadką, przerażającą chorobę człowieka. Ojciec nimfomanki jest z zawodu lekarzem, dzięki czemu mała Joe ma łatwy dostęp do medycznych książek i szybko poznaje ilustracje narządów płciowych. Jej rodzic to inteligentny, wrażliwy i czuły mężczyzna, który często opowiada córce historie o uwielbianych przez siebie drzewach. Wielokrotnie stanowią one piękną metaforę życia i miłości. Mężczyzna stosuje obrazowe porównania: przykładowo nazywa pnie i ogołocone z liści gałęzie duszami drzew. Joe lubi przechadzać się po tym samym, ulubionym przez siebie parku. Spacer wśród przyrody przypomina jej o ojcu, ale jednocześnie identyczna, monotonna trasa przywodzi na myśl pozbawione sensu życie nimfomanki, która wpędziła się w labirynt swoich wielkich potrzeb seksualnych. Każdy dzień, złożony z określonej liczby aktów płciowych staje się powtarzalny. Uporczywa potrzeba uprawiania ciągłego seksu przesłania kobiecie wszystkie inne sprawy oraz pozbawia ją moralności stanowiąc wyniszczającą siłę. Destrukcyjny wpływ nałogu idealnie oddaje wizerunek snującej opowieść kobiety. Zły stan, w którym się znajduje podczas rozmowy z Seligmanem (przypominającej spowiedź), nasuwa takie skojarzenie. Bohaterka czuje się zagubiona. Zwierza się, że przeczyła istnieniu miłości, jednakże wbrew jej woli również ją dosięgnęło uczucie. Co z tego wyniknie, przekonacie się oglądając ten świetny, odważny obraz.


Nawiązując do jednego z rozdziałów życia nimfomanki można powiedzieć, że film stanowi swoistą polifonię erotyki, sztuki i naturalizmu. Lars von Trier komponuje wszystkie elementy swojego dzieła w harmonijną całość. Jeżeli nie podejdziemy do „Nimfomanki” z pewnym dystansem może ona nam się nie spodobać. Kiedy jednak nie potraktujemy jej jako uwłaczanie ludzkiej godności, ale będziemy rozpatrywać ją w innych kategoriach, a do tego przyzwyczailiśmy się do prowokującego kina skandynawskiego reżysera poczujemy się usatysfakcjonowani i będziemy z niecierpliwością czekali na drugą część tego porywającego dramatu.

Ocena: 4/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/wulgarne-piekno).