piątek, 30 maja 2014

Nadchodzi Elizabeth Olsen

Gdy zaczynała, była znana jako młodsza siostra bliźniaczek Mary-Kate i Ashley Olsen, ale ambicją i wytrwałą pracą zaczyna przewyższać swoje siostry, budując ciekawszą i tak naprawdę zupełnie inną karierę.

Elizabeth Olsen/Fot. Gage Skidmore
 (Creative Commons 3.0)
Młodsza siostra Mary-Kate i Ashley dzięki znanemu nazwisku miała ułatwiony start w show-biznesie i już jako czteroletnia dziewczynka grała epizodyczne role u boku słynnych bliźniaczek Olsen w serii dziecięcych filmów komediowych, ale prawdziwą przygodę z aktorstwem odłożyła do chwili, aż uzyska odpowiednie wykształcenie i będzie mogła potwierdzić swój talent. Jak się później okazało, Elizabeth jest nie tylko ambitną, ale i bardzo zdolną młodą osobą.

Elizabeth Olsen ma wszechstronne zainteresowania: siatkówka, literatura, śpiew, taniec, teatr i – oczywiście – kino. Literatura odgrywa w jej życiu istotną rolę. Amerykanka stworzyła bowiem specjalną listę książek, które pragnie przeczytać przed śmiercią, i w wolnym czasie ją realizuje. Nie są to lekkie i przyjemne pozycje, ale wymagające pracy intelektualnej, ponieważ nie kręci ją lektura w celach rozrywkowych. Poza tym ma słabość do jedzenia, a więc dbanie o sylwetkę i odmawianie sobie smakołyków stanowi dla niej prawdziwe utrapienie. Jej ulubioną potrawą jest przyrządzany na różne sposoby makaron, który – jak wiadomo – nie zalicza się do niskokalorycznych rzeczy…

Olsen przyszła na świat 16 lutego 1989 roku w Sherman Oaks w Kalifornii jako córka bankiera (Davida) i tancerki baletowej (Jarnie). Za sprawą sióstr od najmłodszych lat była zafascynowana aktorstwem. Czterolatka, wcielając się w Lizzie (to imię przemieniło się potem w jej pseudonim), z dziecięcym entuzjazmem przyjmowała atmosferę panującą na planie "You're Invited to Mary-Kate & Ashley's Sleepover Party" (1995), a także wcześniejszego, pierwszego filmu ze swoim udziałem – "Jak uratowano Dziki Zachód" (1994). Kręcenie zdjęć sprawiało jej wiele przyjemności i stanowiło niezwykłą zabawę. Jako dziecko Elizabeth występowała również w teatrze oraz brała lekcje baletu i śpiewu. Ponadto pasjonowała się siatkówką, oddając się temu sportowi szczególnie w liceum. Największą miłością zapałała jednak do teatru, porzucając dla niego na 16 lat kino. Ukończyła nowojorski uniwersytet Tisch (Tish School of the Arts), a także została członkinią Atlantic Theater Company. Po zdobyciu wykształcenia była gotowa na to, aby na poważnie zająć się aktorstwem, które od zawsze było jej powołaniem. Świadoma, że niełatwo będzie wyjść z cienia sióstr i być kimś więcej niż młodszą siostrą bliźniaczek Olsen, rozpoczęła przygodę na dużym ekranie. Udowodniła, że ma talent, i szybko została okrzyknięta wschodzącą gwiazdą Hollywood. Jak sama przyznaje, nigdy nie dostała żadnego angażu z powodu sióstr. Wszystko zawdzięcza sobie i ciężkiej pracy.

Stawiając pierwsze samodzielne kroki na zawodowej ścieżce, była pełna obaw. Praca przed kamerą stresowała ją bardziej niż gra w teatrze (trudno też było się z nim pożegnać), w zakresie której posiadała znacznie większe doświadczenie. Marzyła o tym, aby w przyszłości wystąpić w filmie, który porwie publiczność. Nie musiała długo czekać, ponieważ już druga produkcja (pierwsza to horror "Cichy Dom" z 2011 roku) z jej udziałem, "Martha Marcy May Marlene" (2011) Seana Durkina, zyskała grono wielbicieli i szeroko otworzyła jej drzwi do dalszej kariery. Za główną rolę w dramacie opowiadającym o dziewczynie, która po ucieczce z sekty zmaga się z bolesnymi wspomnieniami, otrzymała wiele nagród i nominacji. Wspaniała, wymagająca kreacja niemogącej uwolnić się od przeszłości postaci przyniosła jej umiarkowaną popularność i uznanie w branży. Od tej chwili zaczęły się pojawiać ciekawsze propozycje, a Olsen można było zobaczyć na dużym ekranie zwykle kilka razy w roku. Jej kariera zaczęła się rozwijać w zawrotnym tempie. Trzy lata temu wzięła udział w swojej trzeciej produkcji (i zarazem trzeciej w tym samym roku) – komedii "Pokój, miłość i nieporozumienia" Bruce’a Beresforda, a rok później w "Sztukach wyzwolonych", ponownie sprawdzając się w komediowej odsłonie o miłosnym zabarwieniu, tworząc duet z Joshem Radnorem (będącym jednocześnie reżyserem tego obrazu).

Po lekkich i zabawnych filmach przyszedł czas na powrót do korzeni – obrazy trudniejsze, mroczne i pełne napięcia. Wystąpiła zatem w thrillerach "Red Lights" (2012) Rodrigo Cortesa oraz "Oldboy. Zemsta jest cierpliwa" (2013) Spike’a Lee. W "Oldboyu" aktorka zagrała odważną scenę łóżkową z dużo starszym od siebie Joshem Brolinem. Zarówno rozebranie się przed kamerą, jak i erotyczne sekwencje nie wywołują u niej skrępowania. Pokazanie się w całej okazałości nie stanowiło problemu również we wcześniejszym dramacie – "Martha Marcy May Marlene". W jednym z wywiadów Olsen wyznaje, że rozbiera się wówczas, gdy eksponowanie nagości na ekranie naprawdę ma sens i, choć może wydawać się to dziwne, w takich sytuacjach czuje się silniejsza jako kobieta. Po przygodzie z "Oldboyem" 25-letnia aktorka znowu zwróciła się w stronę dramatu, od którego wraz z filmem "Martha Marcy May Marlene" rozkręciła się jej kariera. Pojawiła się w "Na śmierć i życie" Johna Krokidasa, "In Secret" Charliego Strattona i "Very Good Girls" Naomi Foner. Widać, iż w tym gatunku czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie oraz uwielbia postacie z problemami, o skomplikowanej psychice, dowodząc tym samym, że ani w życiu prywatnym, ani zawodowym nie boi się wyzwań, a pokonywanie wszelkich trudności sprawia jej satysfakcję. Artystka zabłysnęła zwłaszcza w ostatnim z wymienionych obrazów, "Very Good Girls", gdzie oglądamy ją jako dziewczynę, która wraz z przyjaciółką (partnerująca jej Dakota Fanning) zawiera pakt, że po skończeniu liceum stracą dziewictwo. Zażyłość nastolatek zostaje wystawiona na próbę, gdy zakochują się w tym samym chłopaku.

Olsen do pracy na planie podchodzi z wielkim profesjonalizmem i dojrzałością. Zadania, które zostają jej powierzone, traktuje niezwykle serio i z pokorą, zdając sobie sprawę, że aktor jest tylko narzędziem. Jest otwarta na wszelkie sugestie i chętnie uczy się od lepszych od siebie. Jest obiecującą artystką i radzi sobie w filmach różnego rodzaju (z większym lub mniejszym powodzeniem), zarówno ambitniejszych, jak i czysto rozrywkowych, dzięki którym zyskuje coraz większą popularność. 2014 rok to pierwsze role w największych superprodukcjach. Olsen dołączyła do rodziny Marvela, gdzie widzowie widzieli ją w roli Wandy Maximoff w scenie po napisach "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" w reżyserii braci Russo, oraz wystąpiła w "Godzilli" Garetha Edwardsa, a gdy już pojawia się na ekranie, to prezentuje świetny warsztat. Widz żałuje, że tak szybko rozstaje się z jej postacią. Najnowszy obraz z jej udziałem możemy oglądać w kinach już od piątku i ocenić, jak wypadło jej spotkanie z Królem Potworów. Za to w 2015 roku będzie miała swoją premierę kolejna ekranizacja komiksu, "Avengers: Age of Ultron", w której również nie zabraknie zdolnej Amerykanki. Wcieli się w obdarzoną cudownymi mocami Scarlet Witch. Zakochała się w tej bohaterce i scenariuszu, podobnie zresztą jak w przypadku "Marthy…". Zachwyca się Scarlet i klimatem całego filmu. Zdradza, że dorastała na "Gwiezdnych wojnach" i "Władcy Pierścieni", dlatego też pociągają ją dzieła, w których akcja dzieje się w innych światach. Ponadto spełni się jej marzenie i wreszcie będzie mogła spotkać się na planie z Robertem Downeyem Jr., którego talent i połączoną z humorem błyskotliwość bardzo ceni.

Żeński wzorzec stanowi dla niej Michelle Pfeiffer, którą podziwia za to, że jest nie tylko seksowna, ale i inteligentna. Elizabeth Olsen chce być taka jak ona – i trzeba przyznać, że ma na to spore szanse, gdyż urody, inteligencji, pogody ducha, energii, odwagi, zaradności, a przede wszystkim ambicji nie można jej odmówić. Życiowa, a być może nawet oscarowa rola znajduje się jeszcze przed nią. Mimo iż nie posiada na razie spektakularnych osiągnięć artystycznych, to jest na dobrej ku temu drodze. Całkiem prawdopodobne, że w przyszłości jej gwiazda zaświeci mocniej, gdyż wiara w marzenia połączona z solidną pracą czyni cuda.

Wybrana filmografia:
"Martha Marcy May Marlene" (2011)

"Red Lights" (2012)

"Oldboy. Zemsta jest cierpliwa" (2013)

"Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" (2014)

"Godzilla" (2014)

"Avengers: Age of Ultron" (2014)

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/nadchodzi-elizabeth-olsen).

czwartek, 15 maja 2014

Męska prostytucja na wesoło

„Casanova po przejściach” to zadziwiająco bardzo allenowski film Johna Turturro. Błyskotliwa komedia swoim klimatem przypomina kino Woody’ego Allena, który, łącząc inteligentny dowcip z lekką powagą, opowiada o miłości, seksie, ludzkiej naturze i różnicach społecznych we współczesnym świecie. Warstwa wizualna i dźwiękowa „Casanovy po przejściach” sprawia wrażenie, że „starszy kolega” Turturro maczał tu swoje palce. Abstrahując od jego reżyserskiego wkładu, Allen jako odtwórca jednej z głównych ról prezentuje się wyśmienicie, kradnąc każdą scenę, w której występuje i właśnie głównie dla tej kreacji warto wybrać się do kina.

/Fot. Materiały promocyjne
 Akcja komedii o żigolaku została osadzona w Nowym Jorku, który w sposób szczególny kojarzy się z seksem za sprawą kultowego „Seksu w wielkim mieście”. W słynnej metropolii tytułowy Casanova, Fioravante (John Turturro), za pieniądze spełnia fantazje seksualne kobiet. Wszystko zaczęło się od problemów finansowych jego starszego przyjaciela – Murraya Schwartza (Woody Allen), właściciela antykwariatu, który, będąc na skraju bankructwa, nagle podczas rozmowy ze swoją dermatolog (Sharon Stone) wpada na genialny pomysł łatwego i, jak się potem okazuje, dochodowego biznesu. Znudzona życiem lekarka pyta się Murraya, czy zna kogoś, kto zaspokoiłby jej specyficzne potrzeby, a ten podsuwa jej Fioravante, który jest jego zdaniem idealnym kandydatem. Nieśmiały pracownik kwiaciarni początkowo nie chce zgodzić się na propozycję przyjaciela, ale w końcu decyduje się pomóc, zwłaszcza, że sam potrzebuje zastrzyku gotówki. Dwójka mężczyzn, kochanek do wynajęcia i jego alfons, rozkręcają interes, który przynosi coraz większe zyski. Następują jednak pewne komplikacje, gdy Fioravante poznaje nietuzinkową klientkę – Avigal (Vanessa Paradis).

„Casanova po przejściach” różni się od innych filmów, które opowiadają o męskich prostytutkach, gdyż pokazuje zupełnie inny obraz kochanka. Wydaje się, że główny bohater amerykańskiej komedii nie jest bardzo atrakcyjny fizycznie, ale dla korzystających z jego usług pań jest zdecydowanie sexy i lepiej, że nie stanowi typ ślicznego chłopca. Tym, co najbardziej je przyciąga do Fioravante jest nie jego uroda, lecz zdolność rozumienia potrzeb kobiet. Jest empatyczny, czuły, romantyczny, wrażliwy, a kiedy trzeba bardziej dziki i namiętny. Klientki czują się przy nim wyjątkowo, często mu się zwierzają, zwłaszcza, że potrafi dobrze słuchać. Poświęca kobietom uwagę i obchodzi się z nimi delikatnie jak z kwiatami, a one przy nim rozkwitają. Mężczyzna nie tylko zna się na kwiatach, ale jest również elektrykiem i hydraulikiem, co według Murraya dodaje mu jeszcze męskości. Zdaniem alfonsa  „jest obrzydliwy, ale w taki pozytywny sposób”. Żigolak w zależności od rodzaju pragnień swoich klientek „staje się” Żydem lub wyższy niż w rzeczywistości (dodając sobie parę centymetrów).

Reżyser maluje rozmaite portrety kobiet: bogatej, ale nieszczęśliwej starszej doktor Parker – mężatki skrywającej swoje frustracje seksualne, która szuka kogoś, przed kim mogłaby otworzyć swoje serce; seksownej, żywiołowej, trochę zwariowanej, obdarzonej gorącym temperamentem i nastawionej wyłącznie na zabawę przyjaciółki pani doktor – Selimy (Sofia Vergara) oraz samotnej, przygnębionej, skromnej wdowy – Avigal , która, żyjąc w ortodoksyjnej społeczności nie pozwalającej na zbyt bliskie kontakty pomiędzy kobietami i mężczyznami, jest spragniona nowych doświadczeń. Wszystkie postacie łączy (szczególnie doktor Parker i Avigal) potrzeba zainteresowania ze strony mężczyzny, przy którym poczułyby się atrakcyjne i odkryłyby siebie na nowo, a to oferuje im Fioravante.

Vanessa Paradis stworzyła najlepszą żeńską kreację w „Casanovie po przejściach”. Sharon Stone i Sofia Vergara, choć dobrze sobie radzą, nie mogą się z nią równać. Avigal, w którą się wciela, jest zachwycająca – tajemnicza, urocza, melancholijna i zdolna do przeżywania silnych emocji. W porównaniu do pozostałych bohaterów w niej zachodzi największa przemiana, którą doskonale oddaje utalentowana Paradis. Przyćmiewa swoją grą Johna Turturro, zresztą nie tylko ona, ponieważ kochanek do wynajęcia w jego wydaniu wypada bardzo blado i mało przekonująco, paradoksalnie stanowiąc najsłabsze ogniwo całej produkcji. Jest taki nijaki… W filmie kobiety za nim szaleją, ale w prawdziwym życiu przechodziłyby obok niego raczej obojętnie. Pomysł na stworzenie mocno oryginalnego uwodziciela był bez wątpienia niezły, ale niestety wykonanie już gorsze. Fioravante bez przekonania oddaje się swojej profesji, mając prawie zawsze ten sam wyraz twarzy. Jest równie spragniony miłości i zrozumienia co kobiety, z którymi się spotyka, ale wygląda, jakby cały czas było mu wszystko jedno.

Vanessa Paradis jest naprawdę świetna, ale pierwsze skrzypce gra Woody Allen jako Murray – cwany, mający głowę do interesów, obdarzony inteligencją i poczuciem humoru, lubiący sobie poflirtować starszy alfons, któremu zależy na szybkim wzbogaceniu się. Graną przez Allena postać ogląda się z wielką przyjemnością i uśmiechem. Aktor sprawia wrażenie, że został stworzony do tej roli. Bez niego „Casanova po przejściach” nie byłby tym samym filmem, a właściwie chyba w ogóle by nie istniał. Nie chodzi jedynie o to, że Turturro, na którym powinien spoczywać największy ciężar gry, jest niewidoczny. Dzięki Murrayowi komedia tętni życiem oraz humorem, zarówno słownym, jak i sytuacyjnym. Ponadto dowcip jest niemal tak samo obfity przez całą narrację, chociaż rarytas stanowi oczywiście jej początek. Kiedy widzimy na ekranie „opiekuna” kochanka, możemy być pewni, że zaraz wygłosi kolejną błyskotliwą uwagę, po której będziemy trząść się ze śmiechu. Jego tekst o integracji czarnoskórych oraz żydowskich dzieci po prostu zwala z nóg. Wspaniałą rozrywkę gwarantują również inni bohaterowie: wspomniane dzieci, Selima i zakochany w Avigal Dovi (Liev Schreiber).

Turturro wypada lepiej jako reżyser niż aktor, ale jeżeli zamierzał swoim najnowszym obrazem dorównać kinu, które tworzy Woody Allen, to daleka przed nim droga. Klimat „Casanovy po przejściach” jest w stylu Allena (jazz na ścieżce dźwiękowej, przestrzeń Nowego Jorku), lecz fabuła jest pozbawiona należytej głębi, w dużej mierze z powodu absurdalnego zakończenia. Wydaje się, że reżyser chciał wzbudzić w odbiorcy oprócz śmiechu także refleksje, jednakże sukces odnosi wyłącznie w pierwszym przypadku. Mimo wszystko, jeśli stawiacie na dobrą zabawę, powinniście obejrzeć tę prześmieszną komedię, gdyż Allen i spółka z pewnością Was nie rozczarują.
                                                                                                                               
Ocena: 3,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/meska-prostytucja-na-wesolo).

piątek, 2 maja 2014

Emigracja z kina

Zamiarem Jamesa Graya było stworzenie klasycznego melodramatu, który za sprawą tragicznej historii i buchających z ekranu emocji poruszyłby widzów do głębi. Amerykański reżyser nie sprostał jednak postawionemu przed sobą zadaniu, ponieważ fabułę „Imigrantki” śledzi się z obojętnością oraz narastającym znudzeniem. Nie można się doczekać napisów końcowych tego trwającego dwie godziny filmu i podczas pokazu wielu osobom rzeczywiście nie udała się ta sztuka. Wasza emigracja z kina jest także bardzo prawdopodobna.

/Fot. Materiały promocyjne
Akcja „Imigrantki” rozgrywa się w 1921 roku w Nowym Jorku, kiedy to dwie młode Polki, siostry – Ewa (Marion Cotillard) i Magda (Angela Sarafyan) przybywają do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Zderzają się z rzeczywistością, która zdecydowanie odbiega od ich marzeń. Chorej na gruźlicę Magdzie nie udaje się przejść selekcji na Ellis Island, a więc Ewa zdana tylko na siebie rozpoczyna podbój Ameryki, a także walkę o sprowadzenie poddanej kwarantannie siostry. By zgromadzić pieniądze potrzebne na ów cel jest w stanie poświęcić własną godność, do czego dochodzi, gdy trafia na ulicę. Polka zostaje wciągnięta w świat prostytucji przez zauroczonego nią Bruna (Joaquin Phoenix). Przypadkowo poznaje również kuzyna swojego „opiekuna”, czarującego Orlando (Jeremy Renner), który oferuje jej swoją pomoc. Rozpoczyna się trójkąt miłosny, a amerykański sen młodej Polki z każdym następnym ujęciem coraz bardziej przypomina koszmar.

Opowieść jest snuta z perspektywy tytułowej bohaterki, co jest często pokazane za pomocą kamery subiektywnej oraz światła. Brutalny, brudny i mroczny świat oglądamy oczami Ewy, która przez uprawianą prostytucję cierpi moralne katusze i czuje odrazę do samej siebie. Jej duszę ogarnia mrok, który to fakt idealnie ilustruje wypełniająca cały kadr ciemność, jaka pojawia się zawsze w momencie stosunku seksualnego. Kobieta wówczas zamyka oczy nie tylko dlatego, żeby nie patrzeć na swojego klienta, ale przede wszystkim z powodu własnego wstydu. Bardzo wiele mówi o bohaterce jej kostium, który w czasie „wolnym od pracy” jest niezwykle skromny i w czarnej tonacji. Wyraża głęboki smutek, a jednocześnie upodabnia Ewę do zakonnicy, chociaż jest przecież daleka od świętości. To wierząca katoliczka, która pragnie przebaczenia za swoje grzechy. W ogóle nie pasuje do tego zepsutego świata, ale dla dobra siostry jest w stanie znieść każdy ból. Jej walka o przetrwanie we wrogim i obcym miejscu udowadnia, że wbrew pozorom posiada wiele siły. Wcielająca się w Polkę Marion Cotillard nieźle poradziła sobie z rolą, ale jej gra nie zachwyca – z winy scenariusza, który rysuje jej postać grubą kreską i nie pozwala na rozwinięcie skrzydeł. W miarę upływu czasu widz ma już dosyć tego martyrologicznego obrazu i chciałby zobaczyć coś więcej niż ciągłą zbolałą minę cierpiącej kobiety. Na twarzy Ewy bardzo rzadko malują się bowiem jakieś inne emocje. Mimo wszystko aktorce na pewno należy się uznanie za całkiem dobre opanowanie trudnego dla większości obcokrajowców polskiego języka.

O wiele bardziej złożoną psychikę ma Bruno, który jest pozbawiony skrupułów, gwałtowny, szalony z zazdrości, przebiegły i przerażający. Za jego uśmiechem kryje się okrucieństwo. Alfons przybiera odpowiednią maskę, tak jak podczas przedstawienia z udziałem swoich pięknych „gołąbeczek”, którego ciąg dalszy rozgrywa się w sypialni. Joaquin Phoenix dał popis swoich aktorskich umiejętności, doskonale prezentując targające jego postacią namiętności, rozpaczliwe pragnienie miłości i drogę do autodestrukcji. Stworzona przez niego kreacja jest największym plusem amerykańskiej produkcji.

Niestety o „Imigrantce” można powiedzieć więcej złego niż dobrego. Razi jej banalna historia, będąca nieudanym zlepkiem różnych schematów, a do tego film dłuży się niemiłosiernie. Główna bohaterka cierpi, a my razem z nią, bynajmniej nie dlatego, że łączymy się z nią w bólu, ale z powodu monotonnego, nudnego obrazu, który zwyczajnie nas męczy. Reżyser nie potrafi w interesujący sposób poprowadzić narracji, która jest dodatkowo wyprana z prawdy, głównie przez skumulowanie melodramatycznych, kiczowatych motywów. Mamy więc ciężką chorobę (gruźlicę), samotność, odrzucenie przez bliskich i znalezienie się na marginesie społeczeństwa, uzależnienie, konflikt natury moralnej oraz religijnej, upodlenie ludzkiej osoby, zabójstwo, utratę rodziców podczas wojny, a także miłosny trójkąt. W tym całym męczeństwie Ewy i nieszczęść innych bohaterów ginie wątek miłosny, który powinien być kluczowy dla melodramatu. Miłość Orlando i Bruna (w jego wypadku toksyczna) do jednej kobiety oraz wynikająca z tego faktu wzajemna walka nie porywają widza. Nie jest to wina aktorów, ale reżysera, który nie umie zbudować emocji. Jego filmowe dzieło stworzone w klimacie burleski, z teatrem i operą, samo staje się przedstawieniem, które wieje nudą i sztucznością. Trzeba jednak przyznać, że jest wizualnie piękne za sprawą zdjęć autorstwa Dariusa Khondji („Zakochani w Rzymie”, „Miłość”), który w niezwykły sposób operuje światłem, a także dzięki starannie dopracowanej, oddającej ducha epoki scenografii.

Ciężko jest znaleźć w filmie sekwencje, które szczególnie wybijałyby się na tle całej produkcji. Moją uwagę przyciągnęła symboliczna scena malowania ust przez tytułową bohaterkę oraz zakończenie, choć nie wywołało ono u mnie ani jednej łzy. Być może innych widzów wzruszy „Imigrantka”, ale raczej nieliczne grono wczuje się w tę tragiczną opowieść. Talent Joaquina Phoenixa i nastrojowe zdjęcia to trochę za mało, aby skusić się na najnowszy obraz Jamesa Graya, któremu daleko jest do klasyki melodramatu.

Ocena: 2,5/5

Artykuł został opublikowany w portalu http://hatak.pl/ (http://hatak.pl/artykuly/emigracja-z-kina).